Wypadek przy pracy w Niemczech, śmierć w Polsce, a wdowa i dzieci już rok bez pieniędzy

Wypadek przy pracy w Niemczech, śmierć w Polsce, a wdowa i dzieci już rok bez pieniędzy

Czy prokurator nauczy aroganckiego pracodawcę szacunku do prawa?

– W marcu 2023 roku poniósł śmierć w wypadku przy pracy mój mąż, Mariusz, wysłany „na roboty” do Niemiec. Minął prawie rok, a ani ja ani dwójka dzieci nie dostaliśmy nawet grosza. Nawet z ZUS – mówi wdowa po mężczyźnie, Klaudia G. – Pretekstem jest świadectwo pracy, którego pracodawca męża nie chce poprawić.

Kwota jest niebagatelna, bo wynosi aż 101 926 zł na żonę i po 19 819 zł na każde z dwojga dzieci. A to dopiero początek, bo zgodnie z przepisami będziemy żądać jeszcze kilkusettysięcznego odszkodowania

Elbląskie Przedsiębiorstwo Robót Telekomunikacyjnych twierdzi, że spółka już wydała świadectwo, a mąż kobiety umarł, złożony komplikacjami powypadkowymi po powrocie.

– Wytoczyliśmy pozew. Wygramy, ale w naszych sądach może to trwać nawet kilka lat. Tym bardziej, że zakład męża naszej klientki już raz został ukarany przez Państwową Inspekcję Pracy za opóźnienie w zgłoszeniu wypadku przy pracy. Ponieważ ustalono i inne naruszenia, to niewydanie świadectwa potraktujemy jako uporczywe i złośliwe naruszanie praw pracowniczych. A tu art. 218 k.k. przewiduje nawet karę pozbawienia wolności. Główny Inspektor Pracy już został przez nas powiadomiony o zdarzeniu i zajął się sprawą – mówi mec. Lech Obara, pełnomocnik wdowy po zmarłym pracowniku.

Przybliżmy tę tragiczną historię.

14 grudnia 2022 r.  w miejscowości Minden na terenie Niemiec doszło do straszliwego wypadku. Oddelegowany do pracy za granicą, 33-letni pracownik z Polski, zatrudniony na stanowisku zbrojarza w Elbląskim Przedsiębiorstwie Robót Telekomunikacyjnych Sp. z o.o. przyszedł do pracy jak co dzień. Około godziny 13 został ciężko ranny w wyniku przytrzaśnięcia kończyny dolnej 8-tonową paletą. Znajdowała się ona na wózku, sterownym przez innego pracownika. Wypadek był na tyle poważny, że mężczyzna został przetransportowany helikopterem ratunkowym do szpitala w Bremie. Na miejscu zdarzenia obecna była również policja. Żona mężczyzny o zajściu została poinformowana dopiero o godzinie 19, czyli prawie 6 godzin po wypadku.

W czasie pobytu w szpitalu mężczyzna nie miał ze sobą żadnych przyborów toaletowych, ani bielizny. Prał i suszył co wieczór jedyną parę majtek… Mariusz G. nie posługiwał się językiem niemieckim, stąd też jego kontakt z personelem szpitala był znacznie utrudniony. Pracodawca nie zwrócił się o pomoc w tym zakresie do konsulatu.

Po pięciu dniach pobytu w szpitalu oraz przeprowadzonym zabiegu, mężczyzna został przewieziony do miejscowości Milde, do kwatery pracowniczej. Następnego dnia pracodawca przewiózł poszkodowanego do Polski busem, razem z innymi pracownikami. Nie był to transport medyczny, a trasa wynosiła ponad 1000 km.

Po powrocie do Polski, u mężczyzny pojawiła się treść ropna na uszkodzonej nodze. Przez cały czas pozostawał pod opieką lekarską. Jednak wypadek był na tyle poważny, że stan kończyny dolnej nie poprawiał się. Mężczyzna ponownie trafił do szpitala na początku marca 2023 r., gdzie po kilku dniach zmarł. Jak wynika z protokołu badania sekcyjnego, przyczyną zgonu był „rozlany naciek zapalny lewej kończyny dolnej, co w konsekwencji doprowadziło do sepsy, niewydolności wielonarządowej i zgonu pacjenta”.

Mężczyzna osierocił dwójkę małych dzieci.

Sprawą zajęła się Kancelaria Radców Prawnych i Adwokatów „Lech Obara i Współpracownicy”, która niemal natychmiast nawiązała kontakt z pracodawcą zmarłego. Pełnomocnik spółki zapewnił, że wszelkie procedury z ich strony zostały zachowane.

Z uwagi na ignorancję pracodawcy, interwencję w sprawie podjęła poseł Iwona Arent, która zwróciła się do Państwowej Inspekcji Pracy. W wyniku kontroli, z uwagi na zgłoszenie wypadku do PIP dopiero po 28 dniach, pracodawca został ukarany. Kontrola wykazała i inne uchybienia. Inspekcja pracy skierowała również wniosek o podjęcie współpracy z niemiecką instytucją łącznikową za pośrednictwem Systemu Wymiany Informacji na Rynku Wewnętrznym w zakresie zapewnienia bezpiecznych i higienicznych warunków pracy w miejscu wypadku.

– Wypadek ten powinien być zakwalifikowany jako wypadek śmiertelny przy pracy, z uwagi na to, że do zgonu poszkodowanego doszło w okresie nieprzekraczającym 6 miesięcy od zaistnienia wypadku, o czym mowa w art. 3 ust. 4 ustawy o ubezpieczeniach społecznych z tytułu wypadków przy pracy i chorób zawodowych – tłumaczy mec. Martyna Krawczyk z kancelarii prawnej mec. Lecha Obary.

Kancelaria wystąpiła do Spółki z wnioskiem o sprostowanie świadectwa pracy, jednak pełnomocnik Spółki zasłonił się przedawnieniem.

Z tym stanowiskiem nie zgadza się mec. Martyna Krawczyk. Dlatego też 19 grudnia 2023r. Kancelaria złożyła pozew do sądu pracy.

– Z żądaniem sprostowania świadectwa pracy, można wystąpić w każdym czasie przed upływem terminu przedawnienia, co z kolei zgodnie z art. 291 § 1 k.p., ulega przedawnieniu dopiero z upływem 3 lat od dnia, w którym roszczenie stało się wymagalne, a więc termin ten jest zachowany i nie jest on, jak twierdzi strona pozwana, terminem, który upłynął bezskutecznie – uzupełnia mec. Lech Obara.

Wdowa po zmarłym pracowniku Spółki znajduje się w bardzo ciężkiej sytuacji finansowej.  Sprostowane świadectwo pracy stanowi podstawę do wypłaty świadczeń pieniężnych z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.  Obecnie nie może ich uzyskać właśnie ze względu na fakt nieposiadania sprostowanego świadectwa pracy. W ocenie Kancelarii jest to bardzo nieetyczna i arogancka postawa Spółki. Z nieujawnionych źródeł Kancelaria dowiedziała się, że to nie pierwszy wypadek śmiertelny u tego pracodawcy.